O co chodzi z tym Montessori? #2 okiem pedagoga

12

luty 2020

O co chodzi z tym Montessori?

#2 Okiem pedagoga

Teraz, kiedy  studia pedagogiczne stworzyły odrębne katedry, mam poczucie że pedagogika zawisła… powiedzmy w próżni. Studenci pedagogiki kończą studia z dużym asortymentem metod, form, środków ale też głową, wypełnioną nazwijmy to, sprzecznościami.

Pedagogika gdzieś zawisła. Nie wiadomo w czym ją osadzać więc kotwiczy się ją we wszystkim po trochu. Efekt jest taki, że student, który  idzie do pracy, jest nauczycielem, formułuje jakieś zadanie dla dzieci, z jednej strony ma bardzo dużo wiedzy a z drugiej strony ta wiedza jest „tak bardzo nie jego” że kiedy dociera do punktu pod tytułem nauczanie, żeby w ogóle działać może albo: „szyć po swojemu” albo korzystać z „gotowych wykrojów”. Większość nauczycieli wybiera wariant drugi. Powody? na kolejny artykuł J. Zostawiam je więc w tym miejscu.

I w tym miejscu wprowadzę na scenę Montessori. Ta kobieta, lekarz i pedagog, moim zdaniem wykonała niesamowitą robotę, żeby taki stan rzeczy zmienić. Niestety, z różnych powodów poszło to w zupełnie inna stronę, taką którą zresztą Montessori przeczuwała i którą się martwiła.   Pani uchwyciła to bardzo trafnie i opisała w  poście „Montessori okiem rodzica”. „Poszło” w marketing. „Poszło” w montessoriańskie pomoce. Tak jakby celem metody Montessori była kreacja pomocy dydaktycznych.

Swoją pracę jako nauczyciel rozpoczęłam w Przedszkolu 74 w Łodzi, pracującym elementami metody. Na początku sama zastanawiałam się czy  to będzie moje miejsce. Ze studiów nie wyniosłam fascynacji metodą Montessori, choć oczywiście poznałam ją bo jest w programie.  Kilka sztampowych haseł, pięknych i słusznych, jednocześnie trudnych i dość abstrakcyjnych nie poderwało mnie ze studenckiego fotela. Natomiast kiedy zaczęłam pracować w 74… Tam porwał mnie człowiek. Jego pasja, zaangażowanie i autentyzm. Człowiek który potrafił mówić o tej metodzie ale i potrafił ją „robić”. W sposób który mnie zachwycił. I nie mam żadnych wątpliwości że to właśnie ten człowiek, ta dziewczyna, ta nauczycielka, Agnieszka Suchecka, sprawiła że narodził się mój szacunek i podziw dla odkryć  Montessori.  To tam, poczułam i zrozumiałam że Maria Montessori była wizjonerem. I że to wizjonerstwo nie sprowadzało się do pomocy, do różowej wieży i do brązowych schodów…

Montessori to dla mnie osobiście dużo, dużo więcej. Wizjonerstwo Montessori tkwi dla mnie w fakcie iż po latach życia dzieci na marginesie społecznego znaczenia, w ciemności intelektualnej ciasnoty dorosłych, zapaliła im światło. Światło wiedzy, zwracające dzieciństwu godność. Zobaczyła dzieci uwięzione w ubóstwie i paradygmacie przemocy. Dzieci przywiązane, głodzone, trzymane w warunkach w których nikt, nigdy nie chciałby się znaleźć i powiedziała głośno: powinniśmy się wstydzić! jeśli uważamy siebie za szpicę rozwoju cywilizacji, powinniśmy czuć wstyd. Fetujemy osiągnięcia ery uprzemysłowienia a nasze dzieci żyją w nędzy i poniżeniu tylko dlatego że taka jest decyzja nasza, dorosłych. Zwróciła godność istotom ludzkim które były odczłowieczone tylko z powodu swojej inności, bezbronności, biedy.

Wszystko co powstało później u Montessori, nigdy się od tej odwagi widzenia dzieciństwa, „nie odkleiło”, wszystko co później robiła było w tym osadzone.

Odwołam się do tego co powiedziałam wcześniej, że współczesna edukacja jest ciągle w ślepym zaułku bo nie jest w niczym osadzona. Współczesna edukacja jest osadzona w hasłach za którymi nie stoi prawie nic, poza wielką dozą sprzeczności. I mam tu na myśli nie tylko pogubionych  nauczycieli. Każdy z nich to też czyjaś matka lub ojciec, ciotka, wujek, córka, syn, babcia czy dziadek. Mówię o dorosłych którzy toczą dysputy o prawach dziecka i szacunku a wystarczy się rozejrzeć dookoła bo brak szacunku dla dzieciństwa to nie jest wyłącznie powstrzymanie ręki czy nogi dorosłego przed ciosem.

Wizjonerstwo Montessori to rozumienie materii dzieciństwa. Tego czym ona jest, jakim prawom podlega i w jakim celu działa. 100 lat temu, bez dostępu do niezwykłych urządzeń i odkryć z dziedziny neurobiologii, rozumiała to dużo głębiej niż większość z nas wciąż jest to sobie w stanie wyobrazić.

Ona nie postulowała zabawy zabawkami dydaktycznymi, animacji. Ona postulowała oddanie dzieciom przestrzeni do życia. sukces jej Domów Dziecięcych był właśnie tym. Oddała dzieciom przestrzeń do życia.

My dzisiaj wypełniamy tę przestrzeń starannie i szczelnie coraz bardziej wyrafinowanymi „figurami” Wypełniamy przestrzeń, której właścicielami są dzieci! milionem naszych przekonań, materialnych i niematerialnych i uważamy że wyrazem szacunku do dzieci jest bogactwo naszej kreacji. Nic bardziej mylnego.

Montessori odważyła się powtarzać głośno i wyraźnie że dziecko nie jest pupilem którego my karmimy i układamy, że dziecko nie jest kanapą którą my sobie kupujemy i powlekamy pokryciem jakie nam się podoba albo przestawiamy z kąta w kąt kiedy nam się „opatrzy”. Dostosowane otoczenie to punkt wyjścia który musi być żeby cokolwiek dalej mogło zaistnieć. Jednak jej wizjonerstwo sięgnęło dużo dalej.

Przekroczyło paradygmat tryumfu siły i walki. Budując nowy, osadzony w mocy rozwoju ludzkiego, mocy którą najmniejszym przedstawicielom naszego gatunku przyznała w szczególności.

Wizjonerstwo sprowadza się do tego że Montessori naprawdę zobaczyła moc rozwojową człowieka. A czy my, współcześni MY, pomimo całego arsenału rozwoju technologicznego, potrafimy to dostrzec?

Bazą dla Montessori było przekonanie że w istocie ludzkiej tkwi dobro i ona w tym widziała motor napędowy potencjału rozwojowego dziecka. Była przekonana że w każdej istocie ludzkiej tkwi potencjał  który może człowieka niesamowicie wywindować w kierunku dobra.  Pragnienie dążenia do dobra i cały proces rozwoju, wspiera jej zdaniem właśnie to dążenie.

Jeśli tak patrzysz na człowieka, widzisz go jako coś niesłychanie cennego i zaczynasz odruchowo czuć szacunek, nie tylko dlatego że też jesteś człowiekiem ale dlatego że możesz obcować z takim zjawiskiem. U Montessori dążenie do dobra to jest oś od której ona wychodzi.

Co tkwi w tej pedagogice Montessori? Zdecydowanie nie różowa wieża lecz człowiek.

Człowiek – jako źródło dobra, jako przyczyna dobra i jego skutek. Człowiek jako ten element który wyzwala ruch w kierunku dobra.  Sieje dobro. Jeśli człowiek będzie siedział i nie wykona ruchu to przyczyna nie wywoła skutku. Jeżeli człowiek zrobi ruch, wejdzie w  działanie powstanie przestrzeń dla przyczyny która da  skutek i jakkolwiek może to brzmieć, niesie to ze sobą jasne konsekwencje.  Konsekwencje sprawstwa. Dziecko potrzebuje działać żeby się uczyć. Tak to „czytam”. Dziecko działa, zbiera doświadczenia i idzie z tymi doświadczeniami. Czasem przystaje, czasem je przerabia ale w ten sposób  uczy się i tworzy wiedzę. Jest postacią kluczową ponieważ „nazywa” rzeczywistość.

Montessori w punkt dostrzegła siłę sprawczą istoty ludzkiej zawartą w jego myśli która może zmaterializować się w postaci słowa. Dlatego tak ważnym punktem w metodzie Montessori jest obserwacja, czyli coś czego w dzisiejszym świecie brakuje w edukacji jak i wychowaniu. Zarówno w relacji uczeń nauczyciel jak i dziecko rodzić, miejsca na obserwację brakuje.

Bardzo często rodzice którzy są zaangażowanie  w Montessori albo w inne nurty które starają się z całą mocą skupić na dziecku. Ale skupienie się na dziecku, to nie to samo co uważna obserwacja. To pierwsze, wysysa, odbiera przestrzeń życiową rozwoju, to drugie oddaje lub zostawia.

Daje nam wgląd w to w którym momencie rozwojowym jest dziecko.  Moim zdaniem Montessori wychwyciła to w punkt. Uważam że to nie jest ważne czy w przedszkolu mam różowa wieżę czy metalowe ramki. Jeśli je mam tym lepiej. Ale  bez względu na to co mam lub czego nie mam  w przedszkolu  istotą jest umiejętność „czytania dziecka ze zrozumieniem”. Umiejętność odczytania  momentów rozwojowych, umiejętność nawiązania porozumienia będącego synonimem wzajemnego dostrojenia które sprawi że  będzie chciało obcować z drugim człowiekiem i ze światem który uosabia, zgłębiać ich oboje. Osiągniemy punkt który stanowi o fenomenie samoświadomości, homeostaza wewnątrz i zewnatrzsterowności i zrozumienie w jaki sposób takie procesy wspierają człowieka w dążeniu do dobra. To jest dla mnie pointa tego wszystkiego.

My, dorośli, nauczyciele i rodzice, kurczowo hołubimy lawinę przekonań na temat dzieciństwa. Staramy się do tych przekonań dopasowywać nasze dzieci.  Montessori napisała w jednej ze swoich publikacji że największą trudnością do uwolnienia dziecka i wydobycia na światło dzienne jego siły jest pokonanie uprzedzeń jakie tkwią w dorosłym.

Nie wierzymy w to że dziecko ma w sobie siłę i moc do tego aby stać się dorosłym, niesamowitym człowiekiem.  powtarzamy slogany o dziecięcej wyjątkowości ale tak naprawdę nie ufamy temu.

A ona potrafiła temu zaufać. I o to moim zdaniem chodzi „w tym montessori”.

Anetta Putek – Pałuszyńska

 

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *