O co chodzi z tym Montessori? #1 okiem rodzica

05

styczeń 2020

O co chodzi z tym Montessori? O co chodzi z tymi pomocami? Z tym podążaniem za dzieckiem? Pytania mogłabym pisać i pisać tym bardziej, że sama mam ich nadal wiele, jak to się mówi „im dalej w las tym więcej drzew”;)

To jest pierwszy wpis z cyklu „O co chodzi z tym Montessori” – dzisiaj spróbuję złapać perspektywę rodzica połączoną z wiedzą merytoryczną, którą do tej pory zebrałam czytając książki i realizując kilka kursów Montessori.

Obserwuję kilka grup facebookowych i stron związanych z Montessori, polskich np. „Dom w stylu Montessori”, Montessori po polsku”, „Domek Montessori”, „Edukacja Montessori” i zagranicznych np. „I believe in Montessori Education”, czytam blogi związane z edukacją i pedagogiką i mam poczucie, że to co wybija się na pierwszy plan jak ktoś słyszy Montessori to przede wszystkim to, że trzeba dużo i drogo „kupić” żeby było Montessori. Często pojawia się takie sformułowanie „zabawka w stylu Montessori”, co najczęściej oznacza, że jest to po prostu jakaś zabawka wykonana z drewna. Ten konsumpcyjny aspekt użycia słowa Montessori zupełnie zakrywa samo sedno. Przecież Maria Montessori nie była stolarzem i nie założyła marki produkującej drewniane zabawki;) Maria Montessori była lekarzem, początkowo pracowała z dziećmi chorymi psychicznie, obserwowała dzieci, ich zachowanie i odkryła, że są one kompetentne do tego aby uczyć się i nabywać różne umiejętności podobnie jak dzieci zdrowe. Aby wspierać tę naukę zaczęła opracowywać pomoce edukacyjne, które wspierały rozwój w różnych obszarach: naukę pisania i czytania, rozwój zmysłów, umiejętności codziennego życia takie jak sznurowanie butów czy zapinanie guzików. Więcej o Marii Montessori możecie poczytać tutaj http://www.montessori.edu.pl/-yciorys-marii-montessori.html  lub obejrzeć bardzo ciekawie nakręcony film ukazujący życie Marii Montessori „Prawdziwa historia Marii Montessori”, film pokazuje ewolucję powstawania metody Montessori, wzrusza i odkrywa historię niełatwego życia lekarki.

Drugą rzeczą jest to, że często słyszę że Montessori to pedagogika w której dzieci „mogą robić co chcą”, ale z tym zmierzę się w kolejnym wpisie który powstanie we współpracy z pedagogiem prowadzącym przedszkole Montessori.

Wracając do głównego wątku, najważniejsze (dla mnie jako rodzica) jest wyjście od sedna czyli od tego co niematerialne i na czym ja jako mama głównie opieram się mówiąc że pedagogika Montessori jest mi bliska:

  • Podejście podmiotowe (a nie przedmiotowe) –dla mnie to znaczy, że traktuję dziecko na równi z dorosłym. Co nie oznacza, że traktuję dziecko jak dorosłego. To znaczy, że moim dzieciom nie mówię „nie bo nie”, tak samo jak nie mówię tak do dorosłych. To znaczy, że jak ktoś pieszczotliwie szczypie moje dzieci po pupie to proszę żeby tego nie robił bo przecież ja go nie szczypię po pupie;) Ważny jest szacunek względem drugiej osoby, szczególnie dziecka, którego charakter kształtuje się pod wpływem otoczenia. Jak proszę moje dziecko o coś a ono nie chce zrobić tego o co proszę to moja wyjściowa pozycja jest taka jakbym rozmawiała z innym dorosłym człowiekiem – staram się zrozumieć dlaczego nie chce zrobić tego o co proszę (może akurat teraz jest czymś zajęte?) i tłumaczę dlaczego to jest dla mnie ważne. Jasne, czasami jak nie mam zasobów na trzydziestą w ciągu dnia dyskusję na ten sam temat to w głowie mi się gotuje i odpuszczam jak każdy, ale to z braku zasobów a nie zmiany postrzegania rzeczywistości. Ufam, że moje dzieci rozumieją co do nich mówię (nawet jeśli to tylko 3 latek) i póki co nie zawodzę się w tej mojej ufności;)
  • Wychowanie pośrednie – wskazuję pozycję dorosłego w relacji z dzieckiem, nie jest to pozycja nadrzędna, w której dorosły powinien wykorzystywać siłę, władzę aby sterować zachowaniami dziecka, urabiać je pod siebie lub starać się bezpośrednio wpływać na jego osobowość, ale pozycja w której dorosły swym doświadczeniem, wsparciem, przewodnictwem pomaga dziecku w rozwoju moralno – społecznym. To samo w latach 30tych XX wieku pisał Korczak, podobnie na początku XXI wieku pisał nieżyjący już niestety Jesper Juul. To znaczy dla mnie, że nie mam pomysłu na moje dzieci, ale wiem że one same kiedyś odkryją pomysł na siebie i w tym staram im się pomóc. Jest to dla mnie też akceptacja tego jakie moje dzieci są a jakie nie są, ale zajęło mi trochę czasu żeby zrozumieć coś co jest oczywiste – że jesteśmy różni, jesteśmy różni jako dorośli to dlaczego dzieci miałyby być takie same? Czy wszystkie muszą lubić to samo i chcieć tego samego? No nie;) tak samo jak dorośli.
  • Wiara w kompetencje dziecka – Montessori pisała o Nebulach, czyli o wrodzonej gotowości dzieci do opanowania umiejętności czy sprawności typowo ludzkich, Np. jest Nebula mowy, dzięki której dziecko ma możność przyswojenia języka.[1] Ja jako mama naprawdę wierzę i widzę, że moje dzieci są w stanie opanować różne umiejętności w czasie w którym będą na to gotowe. Nie towarzyszy mi ciśnienie, że teraz oto nadchodzi jakiś magiczny czas, w którym moje dziecko musi nauczyć się literek. Czas na naukę pisania i czytania nadchodzi jak widzimy w dziecku ciekawość do poznawania znaczenia liter. To co możemy zrobić jako dorośli to obserwować dzieci i dawać im możliwość doświadczania.
  • Autonomia – Dziecko na miarę możliwości jakie daje mu jego wiek – może o sobie decydować. I nie mam tu na myśli że może „robić co chce”. Dobrym przykładem jest ubieranie się. Jak byłam w ciąży i organizowaliśmy pokój dla córki, wstawiłam tam wieeeeeeeelką szafę tak żeby „na dłużej wystarczyła”;) jak odkryłam Montessori i zrozumiałam, że to czego potrzebuje małe dziecko to umożliwienie mu bycia samodzielnym na miarę jego możliwości (w tym przypadku oznaczało to dla mnie, że córka może sama wyjąć każdą część garderoby z szafki), szafa zmieniła swoje miejsce zamieszkania a w pokoju córki wylądował mały regał z szufladkami z piktogramami a każdej szufladce kilka egzemplarzy danej części garderoby (np. 3 bluzki z długim rękawkiem, 3 t-shirty, 2 pary spodni). Nadmiary wylądowały w dużej szafie na uzupełnienie jak ciuchy z małej szafki pójdą do prania. I tak rozpoczął się trudny (dla mnie, nie dla córki) etap nauki akceptacji wyborów ubrania. Jak córka miała 2 lata była się w stanie sama ubrać z niewielką pomocą, czasami kończyło się to tym, że ubierała spódniczkę na spodnie;) ale po 2 miesiącach nauczyłam się, że skoro sama potrafi dobrać części ubrania tak aby był komplet (majtki, coś na nogi typu spodnie, bluzka i skarpetki) to na ten moment to w zupełności wystarczy;) tak rozumiem autonomię – dziecko może decydować o sobie w „rozsądnych” granicach, jak to mówią „wolność jednego człowieka kończy się tam gdzie zaczyna się wolność drugiego” więc dużo zależy od tego w jakim miejscu zaczyna się wolność rodziców;)

Te 4 punkty powyżej były dla mnie wystarczająco zachęcające aby stwierdzić że pedagogika Montessori jest mi bliska i że jest to coś dla mnie i naszej rodziny:)

A teraz to co materialne. Montessori w ciągu swojego życia we współpracy z kilkoma osobami, stworzyła zestaw „pomocy Montessoriańskich” które są tzw. kluczami do świata. A tak najprościej rzecz ujmując są to przedmioty, zestawy elementów, dzięki którym dziecko może zdobywać umiejętności i wiedzę w takich obszarach jak:

  • Edukacja językowa (czyli nauka pisania i czytania oraz poszerzanie słownictwa), pomoce takie jak: szorstkie litery, ruchomy alfabet, karty trójdzielne
  • Edukacja kosmiczna (czyli zoologia, botanika, nauka o świecie i kosmosie): globus, mapa świata, cykl życia pszczoły/ żaby i innych owadów, puzzle botaniczne i wiele wiele innych
  • Matematyka: szorstkie cyfry, złote perły, tablice Sequina i wiele wiele innych;)
  • Życie praktyczne (nauka czynności życia codziennego, samoobsługa, dbanie o siebie i o otoczenie): przelewanie, transfer materiałów sypkich łyżeczką, zapinanie guzików i innych elementów garderoby na ramkach garderobianych, krojenie owoców, zapinanie kłódek, wkręcanie śrub, czyszczenie butów, przycinanie kwiatów, podlewanie kwiatów i wiele wiele innych;)
  • Sensoryka (czyli poznawanie pojęć takich jak wysoki, niski, gruby, cienki, szorstki, gładki itp): różowa wieża, cylindry do osadzania, brązowe schody, kolorowe walce, woreczki stereognostyczne i wiele wiele innych
  • Cały zestaw pomocy dla małych dzieci do 3 roku życia, które wspierają rozwój koordynacji ręka – oko oraz małej motoryki

o co chodzi z tym montessori

To o czym wspominałam na początku, te wszystkie rzeczy, które możemy kupić, w które możemy wyposażyć nasz dom, jeśli istnieją bez tego co niematerialne, są tylko powierzchownym potraktowaniem tematu i nie czuję, że to daje dzieciom możliwość prawdziwego rozwinięcia skrzydeł, pokochania siebie, innych i świata.

Przyznam, że nie jestem najlepsza w „bawienie się” z moimi dziećmi, mam wrażenie, że jak się bawię np. w układanie klocków to i tak w mojej głowie jest milion myśli o tym co mam jeszcze do zrobienia i nie umiem się w tę zabawę „zatopić” aby być dobrym kompanem – za to mój mąż to potrafi więc jemu oddaję tę kompetencję;). Za to uwielbiam włączać dzieci w gotowanie, wieszanie prania, zamiatanie liści i inne czynności domowe przy których świetnie się razem bawimy. Czy one są Montessori? Pewnie trochę nie ma to dla mnie znaczenia jak to nazwę, po prostu to nam służy;)

W przygotowaniu mamy kolejny wpis pt. „Montessori okiem pedagoga”, będzie to rozmowa z Panią Anettą Putek Pałuszyńską, która prowadzi przedszkole Montessori i opowie o tym jak to działa w przedszkolu. Nie mogę się doczekać tego wpisu;)

A Wy co sądzicie? Jak Wy rozumiecie „o co chodzi w tym Montessori”?:)

[1] M. Miksza, „Zrozumieć Montessori”, Wyd. Impuls, Kraków 2014

Komentarze

Jedna odpowiedź do “O co chodzi z tym Montessori? #1 okiem rodzica”

  1. Michał pisze:

    Bardzo dobrze napisane. Zrozumiałe dla osób które gdzieś coś słyszały o Montressori, ale nie miały czasu zagłębić się w temat.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *